Toksymia
Rejmer, Małgorzata: Toksymia

Toksymia

Jistá recenzentka v reakci na debut Małgorzaty Rejmer napsala, že Toximie „stahuje až ke dnu”. Což je velmi výstižná definice – stahuje, vtahuje, upoutává a potápí čtenáře do totálního pekla estetiky ošklivosti či turpismu v té nejčistší podobě.

Jistá recenzentka v reakci na debut Małgorzaty Rejmer napsala, že Toximie „stahuje až ke dnu”. Což je velmi výstižná definice – stahuje, vtahuje, upoutává a potápí čtenáře do totálního pekla estetiky ošklivosti či turpismu v té nejčistší podobě (polský literární směr v čele s níže jmenovaným básníkem, jehož cílem był estetický šok skrze ošklivost, špínu, nemoce či jiné defekty, lat. turpis zn. ošklivý – pozn. překl.). Proto tedy také jedna z postav tak náruživě čte Stanisława Grochowiaka – v zásadním životním okamžiku řeší problém, kterou z básní věnovat krásce, jež si přisedne k jeho stolu a je tou nejtypičtější představitelkou klišé nazvaného „blbá blondýnka”. Později se stane jeho ženou a on tramvajákem, který čte Rilkeho.

Toximie popisuje s lékařskou či psychopatickou zevrubností fyziologii sousedů a bližních. Jenom pro ukázku: „Nikdo si nemohl nepovšimnout, že postarší muž, který má na sobě pestrobarevné šusťáky, se vláčně sesouvá na sedadlo v tramvaji a příšerně při tom smrdí. Šedé skvrny, jež ho obklopují ze všech stran, vyznačují zamořenou oblast. Každý, kdo nasedne, se hned nervózně rozhlíží a když zrakem odhalí traviče vzduchu, jde na druhý konec tramvaje, kde se tlačí čistí.” V tramvaji na lince Grochov – Centrum se protnou osudy všech šesti (respektive sedmi) hlavních hrdinů románu. Přestože „hrdinů” je silné slovo. Naši hrdinové smrdí, fyzicky i psychicky, stejně jako pán v šusťákách. Sedí tiše jako švábi, očekávají smrt a jsou zapleteni do nezdravých vztahů s rodiči (nebo s dětmi), jsou vyhublí, bledí, špinaví a odporní. Tady už nejde o ještě nedávno tak populární popis polské „nižší třídy”, která si utrhuje od huby a jež je kvůli nedostatku životního minima problematická. Polsko „vyšší třídy”, vzdělané a relativně bohaté (svět médií a reklamy), je stejně tak odpuzující jako namačkaní „čistí” na druhém konci smradlavé tramvaje.

Rejmer (ročník 1985) zeširoka vykresluje (nebo načrtává) společenské panorama složené z klišé současného Polska. Lidé ze druhé (horší?) strany města. Grochov – velká tramvajová smyčka, molochy sídlišť a nemocnic, restaurace Astorie jako královna postkomunistického vetešnictví... Jde o prózu psanou z pozice pozorovatele, někoho, kdo do toho světa nepatří, kdo ho sleduje, nebo ještě lépe – kdo sedí v tramvaji a z nudy (nebo fascinace) si vymýšlí příběh o lidech, kteří v ní jedou. Že řidič čte poezii a má zlou ženu, že babička ve stylu „sametových baretů” (přezdívka pro důchodkyně, jež poslouchají Radio Maryja – pozn. překl.) měla muže alkoholika, a proto se jí teď za trest zdají erotické sny s Ježíšem v hlavní roli, že tomu vysokému klukovi řekli, že s takovým vzhledem by nemohl prodávat ani zmrzlinu dětem, proto píše pohřební proslovy, že do té neduživé dívky, která studuje žurnalistiku, se zamiloval veterán z povstání a posílá jí tanga nebo knihy o lásce z pera Jana Pavla II., že ta nevýrazná, hubená slečna studuje fyzioterapii, ale štítí se dotknout cizího těla – vše je bolavou ironií osudu. Spojuje je jedno – živočišný strach ze smrti spojený s totální fascinací rozkladem.

V Polsku již hrdinové vymřeli – všichni jsou špinaví, hnusní a špatní. Přiškrcený a výsměšný jazyk je popisuje jako hlupáky, výpovědi obsahují podivné gramatické konstrukce, nadbytečné opakování významu typu „zranils mě, křivdíš mi, působíš mi bolest”, jenom aby postavy mluvily-cítily a díky asociacím se dobraly nějakého pocitu. Struktura je jasná – máme zde několik postav (sousedů), jejichž osudy se protnou a propojí během tramvajové nehody, aby se potom znovu rozpadly a šly svou vlastní cestou. Na chvilku je spojí tragédie, na jedno odpoledne smutku a kondolencí.

Románové postavy jsou unavené, mají tupý výraz ve tváři a čekají na zázrak, na cokoli. Možná mi schází smysl pro černý humor, možná už mi došel. Na takové próze není nic špatného (tím spíš, když je dobře napsaná), a co víc – může se vám líbit, podobné lze léčit podobným, je možné se smát a být takovému světu vzdálený, je možné se řehtat a dívat se při tom zblízka na zlé lidi kolem sebe, anebo jinak – je možné si takovou optiku nastavit a tímto způsobem kolem sebe hodnotit celé okolí, zoufalé a nešťastné, ale já osobně už jsem z toho mírně unavená. Literatura se přece od grafomanie neliší pouhým převrácením významů. Opak harlequinu nemusí ležet v chuchvalcích na podlaze, ve smradlavých obvazech nebo v oplzlých sexuálních popisech. A tak si na konci této knihy říkám, že bych si pro změnu ráda přečetla něco, co obsahuje minimum schulzovské životní smyslnosti – v jeho perverzích a magii, kdy se nám při pohledu na jednotlivé postavy nedělá špatně.

 

Małgorzata Rejmer: Toksymia, recenzja

Jedna z recenzentek w reakcji na ten debiut napisała, że Toksymia „wciąga aż na dno”. I to jest bardzo dobre sformułowanie – wciąga, przyciąga, intryguje i zanurza czytelnika w samym piekle estetyki brzydoty, turpizmu w najczystszej postaci. Dlatego też jeden z bohaterów namiętnie czyta Stanisława Grochowiaka – w decydującym momencie życia mając problem, który z wierszy zadedykować piękności, która dosiada się do jego stolika i jest najbardziej typową przedstawicielką kliszy o nazwie „głupia blondynka”. Zostanie ona później jego żoną, a on tramwajarzem czytającym Rilke’go.

Toksymia z wnikliwością lekarza albo psychopaty śledzi fizjologię sąsiadów i bliźnich. Chociażby początek: „Niczyjej uwadze nie ujdzie, że starszawy mężczyzna odziany w mieniący się ortalion, na siedzeniu tramwaju osuwa się wiotko, srogo przy tym śmierdząc. Otaczające go ze wszech stron szare plamy miejsc wyznaczają strefę skażenia. Kto wsiądzie, zaraz nerwowo rozgląda się i odnalazłszy wzrokiem oprawcę powietrza, idzie na drugi koniec tramwaju, gdzie tłoczą się czyści”. Tramwaj linii Grochów-Centrum – miejsce gdzie przetną się losy wszystkich sześciu (czy też siedmiu) głównych bohaterów tej opowieści. „Bohaterów” – to mocne słowo. Nasi bohaterowie śmierdzą, fizycznie i psychicznie, tak jak pan w ortalionie. Siedzą po ciemku jak karaluchy, wypatrują śmierci uwikłani w toksyczne relacje z rodzicami (albo dziećmi); są chudzi, bladzi, brudni i odpychający. Tu już nie chodzi o, tak popularny jeszcze niedawno, opis „Polski klasy B” z trudem wiążącej koniec z końcem, gdy brak środków do życia rodzi patologie. „Polska klasy A”, wykształcona i potencjalnie bogata (świat mediów i reklamy) jest tak samo odpychająca jak skotłowani „czyści” w drugim końcu śmierdzącego tramwaju.

Rejmer (rocznik 1985) szerokim łukiem kreśli (albo skreśla) panoramę społeczną złożoną z klisz współczesnej Polski. Ludzie z drugiej (gorszej?) strony miasta. Grochów – wielka pętla tramwajowa, molochy blokowisk i szpitali, restauracja „Astoria” jako królowa po PRL-owiskiej tandety… To proza pisana z pozycji obserwatora, kogoś kto do tego świata nie należy, kto się mu przygląda, albo jeszcze lepiej – kto siedzi w tramwaju i z nudów (albo fascynacji) wymyśla historie o jadących nim ludziach. Że motorniczy czyta poezje i ma wredną żonę; że babcia w stylu „moherowych beretów” była żoną pijaka i dlatego teraz śnią jej się sny erotyczne z Jezusem w roli głównej; że temu wysokiemu chłopakowi powiedziano, że z takim wyglądem nawet lodów by nie mógł dzieciom sprzedawać, dlatego pisze mowy pogrzebowe; że w tej suchotniczej dziewczynie studiującej dziennikarstwo zakochał się leciwy powstaniec i przesyła jej stringi oraz książki o miłości pióra Jana Pawła II; że ta bezbarwna, chuda laska uczy się na fizjoterapeutkę i brzydzi się dotyku cudzego ciała – wszystko gryzące ironie losu. Łączy ich jedno – zwierzęcy strach przed śmiercią połączony z totalną fascynacją rozkładem.

W Polsce nie ma już bohaterów – wszyscy są brudni, chamscy i źli. Język – wykrzywiony i sponiewierany definiuje ich jako głupców, udziwnione konstrukcje gramatyczne, zbyteczne pomnażanie sensu typu „ranisz mnie, krzywdzisz, ból zadajesz”, byle mówić-czuć, narzucić sobie czucie przez słowotok. Struktura jest przejrzysta – mamy kilku bohaterów (sąsiadów), których losy przetną się i połączą podczas wypadku tramwajowego, by później znów rozpaść się i potoczyć własnym torem. Na chwilę połączy ich tragedia, na jedno popołudnie żalu i kondolencji.

Bohaterowie są zmęczeni, mają tępy wyraz twarzy człowieka czekającego na cud, na cokolwiek. Być może brak mi czarnego humoru, być może już się wyczerpał. Nie ma nic złego w takie prozie (zwłaszcza jak jest dobrze napisana), co więcej – może się podobać, można podobne leczyć podobnym, można chichotać będąc od tego świata daleko, można rechotać patrząc z bliska na wrednych ludzi wokół siebie, albo inaczej – można nastawić sobie taką optyką i oceniać w ten sposób wszystkich wokół, żałosnych i nieszczęśliwych, tylko że ja osobiście jestem tym już trochę zmęczona. Literatura od grafomaństwa nie różni się przecież tylko odwróceniem znaczeń. Przeciwieństwo harlequina niekoniecznie leży w kłakach na podłodze i śmierdzących bandażach albo w obleśnych scenach seksu. I tak, kończąc tę książkę, myślę sobie, że chciałabym dla odmiany przeczytać coś, co zawiera minimum Schulzowskej zmysłowości życia – w jego perwersjach i magii, gdzie na widok „bohaterów” nie robi się nam niedobrze.

 

Recenze

Spisovatel:

Kniha:

Lampa i Iskra Boża, Varšava, 2010

Zařazení článku:

beletrie zahraniční

Jazyk:

Země: